Roar na oceanie szaleństwa

Oto uczeń. Zwyczajny Piątkowicz. Chciałoby się powiedzieć… całkiem niepozorny.

 

Jednak czy aby na pewno?

Już niedługo zajdzie w nim wstrząsająca przemiana.

Dajmy mu jeszcze chwilę normalności. Niech stąpa twardo po ziemi. Niech wybiera w morzu projektów ten jedyny, właściwy. Olimpiady przedmiotowe, Caritas, Maraton Czytelniczy? A może… a może… O, już widać, jak sięga po pakiet rekrutacyjny Odysei Umysłu z Małym dopiskiem ROAR w górnym rogu kartki i drobnym drukiem po gwiazdce u dołu formularza. Czy to na pewno właściwa decyzja? Czy w razie czego będzie się można wycofać?

Niezaprzeczalnie! Nigdy?

Już wkrótce przekona się, że z tego statku szaleństwa, na którego pokład dobrowolnie wstąpił, nie tak łatwo wysiąść z powrotem na ląd. Uratować może go tylko niezwykła kreatywność.

Przedstawmy Kapitana Drużyny ROAR – kiedyś Maciek – zanim niezmierzone wody absurdu zaczęły pochłaniać go tak skutecznie, że ostatecznie przestał być sobą.

Kapitan na tle swojej rufy.

Oto załoganci:

Dziś – (jeszcze wczoraj Filip) – ślepy na rozkazy, choć wykonuje je z nadzwyczajną gorliwością, nie zawsze jednak we właściwy sposób.

Czasownik (Natalia mogłaby pisać o nim powieści) – najciekawsza wizualnie postać, okropnie denerwująca i wiecznie niezadowolona.

Brak (Julia) – na pewno nie cierpi na brak pomysłów i entuzjazmu. Choć na scenie cierpi na brak możliwości wokalnych, w życiu prywatnym skutecznie uzupełnia te niedobory (najczęściej w postaci perlistego hihihihihihihi, które niesie się przez szkolne korytarze).

T (Maja) – stabilna i solidna jak maszt na żaglowcu, który powinien oprzeć się największym sztormom. Nie znaczy to wcale, że nie do złamania, a co z tego wyniknie można dowiedzieć się wyłącznie podczas oglądania przedstawienia.

I na koniec kluczowa postać, czyli Służbista Maszynista, Odysejowy Szczwany Mąciciel, realizujący niecny plan sprzeciwienia się decyzjom Kapitana i zniweczenia pracy załogi. Złośliwy, skrzekliwy i sprytny, na szczęście do pokonania. Jaką cenę za zdemaskowanie Szczwanego Mąciciela i zwycięstwo nad nim zapłacą załoganci? To na razie tajemnica.

Wszystkie te postaci jak w metodzie stanisławskiego wchłonęły aktorów, którzy się w role podczas trwania odysejowego projektu wcielili. W Piątce trudno przestać być aktorem, raz wszedłszy do Teatru ROAR, już się z niego nie wychodzi, na zawsze zostając Dzisiem, Szczwanym Mącicielem czy Czasownikiem. Nie szkodzi, że wróciwszy po trudach konkursowej walki zza oceanu przywozi się w walizce tylko scenograficzne resztki, które zalegną gdzieś na szkolnym strychu lub zostaną rozstawione po kątach sal lekcyjnych.

Przygodę tegorocznej drużyny ROAR – opowiemy tradycyjnie za pomocą zdjęć, które najlepiej zobrazują proces powstawania scenografii, rekwizytów, strojów i na koniec wyjazdu na finały międzynarodowe w USA, zakończonego ponownym uzyskaniem tytułu laureata. Tytułu, którego zdobycie jest swego rodzaju loterią, ponieważ przygotowanie spektakularnego przedstawienia i profesjonalne jego odegranie nie zawsze w Odysei Umysłu przekłada się na zwycięstwo. Sędziowska ocena efektów pracy drużyny jest subiektywna i trzeba liczyć się z przegraną. ROAR każdego roku wychodzi z założenia, że jeśli przegrywać, to koniecznie w wielkim stylu i zawsze walczy do końca, zarówno w problemie długoterminowych, jak i w konkursie zadań spontanicznych. Dlatego chociaż zawsze baliśmy się konkurencji i podziwialiśmy ich talenty, nigdy się nie poddawaliśmy i zawsze mieliśmy nadzieję, że uda się pozytywnie zaskoczyć sędziów i zachwycić widzów.

Zacznijmy więc naszą przygodę od początku.

Spotkanie I – organizacyjne.

Przyszło jak zwykle za dużo chętnych. Nie przeszkadza im nieludzka pora i konieczność czekania przez kilka godzin po zakończeniu zajęć lekcyjnych aż ze szkolnej biblioteki wyłoni się człowiek w koszulce ROAR. Czyżby trener zaplanował zajęcia na jeszcze zbyt wczesną godzinę? Może w przyszłym roku zaproponować ósmą wieczorem i nie utworzy się żadna drużyna? Do przemyślenia…

Co dalej z materiałem ludzkim?

Spośród wstępnie zainteresowanych udało się wyłonić chętnych do dwóch drużyn. Trzeba poczekać aż sami dobiorą ostateczny skład obu z nich. Kilka spotkań i udało się. Mamy szaleńców ROAR 2018/19.

Jest Jan (bogowie, o wszystkim zapomina, niestety nie można go udusić, jest zbyt zdolny i tworzy cudowne rzeczy…) Wciąga do projektu brata Maćka (Czy Maciek będzie klonem Jana? Boję się, że z dwoma zapominalskimi błaznami oszalejemy). Julia przynosi „techniczną” muchę z butelki (manualna zgroza!). Jest Natalia (bardziej uparty od niej okazuje się tylko Jan – ciekawe, jak będzie wyglądać współpraca…). Filip (Wyleguje się we własnym świecie jazzowych dźwięków. Haloo Filip, jesteś z nami jeszcze?). Maja dotrze trochę później (Jak by to Wodecki zaśpiewał „Gdzieś jest, lecz nie wiadomo, gdzie”), zastąpi swoją imienniczkę, która nagle rezygnuje z udziału w projekcie. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że będzie trzeba wyrzucić na śmietnik poprzedni scenariusz, układany przez „poprzednią” Maję i zastąpić go całkowicie nowym, który na szczęście okazał się strzałem w dziesiątkę.

Szum morza, ptaków śpiew…

Czy było w historii Piątki odysejowe przedstawienie utrzymane w morskich klimatach? Nie było? Wyśmienicie! Zrobimy! Opowiadam drużynie, że kilkanaście lat temu drużyna pod okiem prowadzącego wówczas w V LO Odyseję Umysłu trenera Krzysztofa Rześniowieckiego uszyła niezwykłą rybę nagrodzoną Ranatrą Fuscą. My jednak stawiamy nie na morskie stworzenia, lecz na… całe okręty… Czy aby nie porywamy się z motyką na słońce? Na szczęście jak na prawdziwych szaleńców przystało, nie poddajemy się tak łatwo zwątpieniu i sypiemy pomysłami jak z rękawa. Po kilku spotkaniach już wiemy, że Odysejowy statek da się zbudować, w dodatku łącząc żaglowiec z parostatkiem, a postaci zlepiając z częściami okrętu w kluczowej scenie przemiany, która ma zaskoczyć sędziów i zachwycić widzów, bo pierwotnie rozsypane po całej scenie dziób, burta, masz i rufa, nagle scalą się w jeden organizm, dzięki odpowiedniemu ustawieniu aktorów i przesuwaniu ich w jednym kierunku. Pełni dobrych myśli i wiary w nasz talent przystępujemy do pracy. Niestety większość budżetu wydajemy na słodycze, w efekcie czego jojczymy przeokropnie nad koniecznością kolejnych wydatków na farby i śrubki. W międzyczasie cierpliwie zbieramy większe i mniejsze rurki i szperamy w runie leśnym w poszukiwaniu żołędzi, żeby do wykonania scenografii użyć jak największej ilości ogólnodostępnych materiałów z recyclingu. Co prawda jeszcze nie wiemy, który strój sprawimy sobie z żołędziowych czapeczek, ale czapeczek na wszelki wypadek musimy mieć jak najwięcej!

Śmietniki są nasze!

Skończyły się pieniądze. Co prawda farbę zakupiliśmy wcześniej, ale co nią pomalować… Na szczęście wystarczy kilka wypadów na… śmietnik i któregoś razu w auli wraz z soczyście uśmiechniętymi Odyseuszami pojawia się kawał ledwo żywej sklejki. Kilka miesięcy później ledwo żywy ze złości Filip spróbuje wkręcić w nią mocowania do zawiasów. Wielokrotnie. Naprawdę wielokrotnie… Następnym razem zastanówcie się dobrze, czy aby na pewno chcecie użyć darmowej rzeczy ze śmietnika.

Nienawidzę jajek!

Z ilu jajek zrobiłaś wczoraj jajecznicę?! Pytanie wydaje się przedziwne, ale nie w obliczu realizacji ambitnych planów dekoratorskich. Aby uzyskać efekt „skały” na budowanej z  setek kartonowych rurek latarni morskiej, posypywaliśmy ją pokruszonymi, wcześniej oczyszczonymi skorupkami jajek. Zgadnijcie, ile jajek zjedliśmy od listopada do marca? My chyba nie chcemy o tym pamiętać.

Granice wytrzymałości trenera

Trener drużyny ROAR jest tworem szczególnym. Stworzonym specjalnie jako osobna rasa, służąca do zaspokajania potrzeb użytkowników czyli Odyseuszy, skutecznie testujących jego zwiększoną odporność na zużycie. Użytkownicy sprawdzają granice wytrzymałości trenera, okradając go za jego zgodą z pieniędzy, przewożąc na tylnym siedzeniu jego samochodu lub w bagażniku przedmioty brudne lub ciężkie, wreszcie odejmując mu od ust ostatnią bułkę w niehandlową niedzielę. Zabierają mu zdrowie, przestrzeń i czas, który w szczególny i tajemniczy sposób ulega zakrzywieniu (wewnątrz Odyseusza czas zawsze płynie wolniej, dlatego nie warto spieszyć się z budowaniem scenografii, która przecież zawsze zdąży być zbudowana…)

Pani Dorotko, jutro będą organy.

Kiedy Jan w 2018 po naszej spektakularnej przegranej w konkursie ogólnopolskim powiedział, że w sumie dałoby się „zrobić Renatkę”, trzeba to tylko przekalkulować, odpowiedziałam, że jest to rozumowanie dość ryzykowne i niebezpiecznie brawurowe. Jan tematu więcej nie poruszał, jednak w sposób nie pozostawiający wątpliwości plan zaczął realizować. Nie pozostało nam nic innego, jak w proces „robienia Renatki” włączyć się intensywnie, jednocześnie oficjalnie i głośno zaprzeczając przed resztą drużyny i świata, że mamy zamiar po to prestiżowe trofeum sięgnąć. Tuż przed finałami ogólnopolskimi nie było już żadnych wątpliwości. Kształt przedstawienia, jakość gry aktorskiej, niezwykła spójność kostiumów i rekwizytów podpowiadała, że jesteśmy blisko przekroczenia tej cienkiej granicy kreatywności, za którą jest tylko totalny odlot. Jak koty ocieraliśmy się  więc o Ranatrę Fuscę i jak lwy walczyliśmy o mikroszkolną przestrzeń na próby sceniczne, o dodatkowy kąt na sterty naszych rzeczy, o nauczycielską wyrozumiałość, gdy członkowie ROAR ze zmęczenia zasypiali na lekcjach i zapominali o terminach sprawdzianów. Nasz główny problem polegał na tym, że wszystko, co planowaliśmy miało być na jutro, a okazywało się być tylko prawie gotowe kilka tygodni później. Z określaniem ilości czasu potrzebnego na wykonanie danej czynności mieliśmy problem aż do końca.

Byliśmy też wyjątkowo upierdliwi dla społeczności szkolnej. Tegoroczny pomysł na choreografię (która oczywiście też miała być niezwykła) zakładał „zrobienie STOMP’a”. Energicznie waliliśmy rurami, kijami od szczotek i własnymi buciorami w podłogę, wywołując wstrząsy godne filmu katastroficznego (aula, w której mają miejsce próby sceniczne położona jest na II piętrze szkoły, mieliśmy więc pod sobą większość sal wypełnionych uczniami trzech roczników, z tygodnia na tydzień patrzącymi na nas coraz większą prośbą o litość).

STOMP’a tworzyliśmy, równolegle budując niezwykłe organy, mające stanowić przysłowiową kropkę nad i w tegorocznej skali spektakularności. Były namacalnym dowodem wspomnianego wcześniej zakrzywienia czasu. Ostatecznie, choć zrodzone w bólach, urosły i dojrzały, nabierając urody, która powstrzymała nas przed zostawieniem ich w Polsce i bardzo szybko stały się nie tylko dumą, ale i przyczyną naszej bolączki związanej z kosztami cargo i ilością dokumentacji, którą należało wypełnić, aby drogocenną paczkę wysłać do Michigan. Równie trudno jak zbudować, było się nam później z organami rozstać, ponieważ po występie w USA, musieliśmy porzucić je na śmietniku historii. Zrobiliśmy to oczywiście, w swoim stylu, czyli spektakularnie, udając że wcale nam nie szkoda rozstać się z wytworami naszych spracowanych rąk.

Organy ROAR Theatre wskakują do śmietnika

Pożegnanie z głównym elementem naszej scenografii – spektakularnymi grającymi jak prawdziwy instrument organami, które musieliśmy zostawić na śmietniku historii w Michigan, ponieważ zbyt drogie byłoby przewożenie ich z powrotem do Polski.

Opublikowany przez ROAR Niedziela, 15 września 2019

Czy aby na pewno TA walizka?

Jedziemy. A razem z nami nasza scenografia. I trochę mniej istotnych niż wkrętarki i gluesticki skarpetek na zmianę. Podejmujemy brzemienne w skutkach decyzje, jakie walizki zabrać ze sobą za ocean. Które przetrwają próbę czasu, ścisku w lukach bagażowych i dziur w amerykańskich chodnikach. Na pewno Ochnik. Jednak nie. Drogie nie zawsze oznacza dobre. Oba designerskie Ochniki lądują na śmietniku, a my dzielnie ciągniemy za sobą bliżej nieokreślonego klamota nie o zdarcia, który co prawda waży tonę i mierzy ze sto metrów po obwodzie, ale nadal ma kółka i działający zamek.

Style "bagażowe"

Nie ma to jak wziąć nieodpowiednie walizki, w których psują się zamki, rozwarstwiają się kółka i odpadają rączki. Nie poddajemy się, a nawet więcej, jak na prawdziwych bohaterów przystało, z małą pomocą Natalii, wybieramy najdłuższą drogę z autobusu do campusu jak tylko się da.

Opublikowany przez ROAR Niedziela, 15 września 2019

Opowiadamy jednak naszą historię dość chaotycznie i nielinearnie, a wypadałoby zacząć od początku.

Najpierw były przecież: pierwsze stuknięcia młotkiem, pierwsze oparzenia gluegunem, kolejne sprzeczki, mniejsze i większe wątpliwości, czy nam się uda, przytrafiła się także konieczność zaprezentowania się na Dniach Otwartych V LO, oraz na koniec szukania sponsorów wśród prywatnych firm, co nam się niespecjalnie w tym roku udało, chociaż przygotowaliśmy całkiem przyzwoity folder reklamujący nas i nasze talenty. Nie wolno też zapomnieć o wycieczce-nagrodzie, podczas której lataliśmy po Stanach Zjednoczonych wte i wewte jak niespełna rozumu Europejczycy, nie bardzo nadążając za naszymi kolejnymi pomysłami.

Dlatego zacznijmy naszą historię jeszcze raz:

Oto Maciek, całkiem zwyczajny uczeń V LO oraz potencjalny Odyseusz, głownie dzięki zaangażowaniu swojego o rok starszego brata Jana.

 

Maciek bardzo optymistycznie podchodzi do pierwszych drużynowych wyzwań, na pewno będzie dobrze!

Po pewnym czasie uświadamia sobie straszną prawdę, że Odyseja Umysłu jest jak wampir wysysający z człowieka całe życie. Na początku przyjmuje tę prawdę z lekkim niedowierzaniem, ale jeszcze pełen wiary, że jego niewolnicza przyszłość w odysejowej drużynie ROAR Theatre V LO to tylko taki mały żarcik, który usiłuje spłatać mu starszy brat Jan.

Tak, po pewnym czasie Maciek nie ma już wątpliwości, że wpadł jak śliwka w kompot. Czy w tym szaleństwie, które sam współtworzy jest metoda? Nie jest pewien, ale chyba widzi światełko nadziei na horyzoncie. Może szybciutko uda się zbudować całą scenografię i trochę odpocząć?

Niestety, bardzo szybko dowiaduje się, że nie ma dla niego ratunku. Postać Kapitana wchłania go bez reszty, a normalność niknie za horyzontem. Nie ma już Maćka, jest tylko szalony Kapitan.

 

Oto Jan, brat Maćka, on nie przechodzi w trakcie trwania programu tak dramatycznej i widocznej przemiany, brał przecież udział w Odysei Umysłu w ubiegłym roku. Jemu niestraszne najstraszniejsze wyzwania ani najbardziej przerażające wrzaski trenera. On do wszystkiego podchodzi niespiesznie i niewzruszonym optymizmem, a pracuje zawsze ze śpiewem na ustach.

Przed Wami Natalia – przyłoży każdemu, kto spróbuje niewłaściwie użyć glueguna lub przenieść latarnię bez jej zgody. Na szczęście pracuje tak dużo jak mówi. To nasz drużynowy stachanowiec.

Julka – wygląda niewinnie, jednak niech was nie zwiedzie jej słodka mina.

W rzeczywistości to spontaniczny buzdygan zniszczenia. Naprawdę mało kto dorówna jej w spontanach słownych.

Zapomnieliśmy dopisać. Głodna Julka wygląda tak:

A brodata tak:

Maja – niezależnie od przeszkód do pokonania, zawsze pełna optymizmu. Jako mim – niezastąpiona!

I wreszcie Filip… tylko gdzie on się podział…

„Filip, halo, tu ziemia! Odbiór!” No cóż, geniusz wymaga specjalnego traktowania i pobłażliwości, a także powtarzania poleceń.

„Filip!! Skoro Cię już znaleźliśmy w ciemnym kącie auli, to… do roboty!

Hę?

Do roboty!! Skręcaj burtę!

Ta jest! Kiedy?

Dziś!

Ta jest, Kapytanie!”

(Po chwili z oddali dochodzą odgłosy stukania młotkiem, a zaraz po nich niespodziewanie odzywa się perkusja, do której zakradł się Filip, jak najszybciej porzuciwszy narzędzia i oddając się ukochanemu bębnieniu w jakiekolwiek instrumenty, które wydają z siebie głośne dźwięki).

I tak oto sześcioro sześcioro młodych ludzi rozpoczęło mozolny proces budowania scenografii z jednoczesnym niekończącym się dopracowywaniem wspólnie tworzonego scenariusza. Ruszyła budowa latarni morskiej, rodzącej się z łączonych za pomocą glueguna i przycinanych tekturowych tutek po woreczkach do pakowania warzyw i owoców, które gdy konstrukcja nabrała ostatecznego kształtu były misternie zdobione za pomocą pokruszonych skorupek jaj, kaszy, maku i po wyschnięciu malowane farbą. Tą samą techniką wykonaliśmy maszty naszego statku, które były jednocześnie instrumentami muzycznymi. Najdłużej rodziła się rufa statku, która miała zgodnie z naszym pomysłem stanowić dziwne i zaskakujące połączenie maszynowni i barokowych organów, ożywionyh dzięki wykorzystaniu płyty ze starego komputera. Wystarczy trochę lutowania, zamykamy obwód i już można grać na klawiaturze wykonanej z patyczków o lodach jak na prawdziwym pianinie. Niestety to, co opisujemy w kilku krótkich zdaniach w rzeczywistości nabierało kształtów dłużej niż planowaliśmy. Organy były tylko częściowo gotowe na konkurs regionalny, działającym instrumentem muzycznym stały się  dopiero w noc przed konkursem ogólnopolskim.

Wiele czasu pochłonęły drobiazgi rekwizytorskie oraz szycie i ozdabianie kostiumów. Olbrzymią pomocą okazał się sklep charytatywny Fundacja Cudów Szafa, która przekazała nam stos niepotrzebnej codziennej odzieży w czarnym kolorze, z której wybraliśmy te części garderoby, nadające się do ozdobienia atrakcyjnymi dla oka śmieciami. I tak na stary lekko dziurawy sztruksowy strój Dzisia trafiły szydełkowane przez nas kratki ze złotego kordonka, a na głowę postaci błazeńska czapka uszyta z resztek karnawałowych materiałów.

Garderoba Czasownika była bardziej skomplikowana w procesie tworzenia. Najmniejszym problemem okazała się zwykła spódniczka, na którą naszyliśmy mnóstwo wielowarstwowych tiulowych „ściereczek”. Większe wyzwanie stanowił gorset obszyty setkami przewierconych żołędziowych czapeczek, pomalowanych na złoto, z fikuśnymi supełkami ze sznurka również stworzonego na szydełku z czarno-złotego kordonka. Peruka powstawała od października i złożyły się na nią tysiące splotów, w które wplątały się tu i tam, symboliczne w naszym przedstawieniu czapeczki. Przed każdym etapem konkursu na strój wskakiwał nowy element dekoratorski. Zanim pojechaliśmy na finały światowe, Natalia dorobiła misterny zegar na plecy postaci, który silnie wizualizował sceniczne imię.

Brak grany przez Julię również nie miał łatwego zadania w trakcie kreowania swej szaty. Brak, pierwotnie w białych leginsach i czarnej bluzce otrzymał tylko kilka bulajów umocowanych tu i tam, w widocznym miejscu na ciele. Naszą intencją było jak najściślej połączyć postać z burtą statku. Pod koniec prac pojawiły się do kompletu wyszydełkowane i wykrochmalone ozdoby oraz kolorowe wikolowe witraże zamiast zwykłych szybek w bulajach.

Maja wykorzystała przyniesione przez Filipa jesienią skorupki owoców z jakiegoś parkowego drzewa (czyżby leszczyny), z których usunęła piasek, pomalowała cudaki czarną farbą i naszyła na spodnie i bluzkę tak, by dziwne ukwiały zaczęły przypominać literę T (imię jej postaci w przedstawieniu).

Strój dla Jana „ogarnęliśmy” w ostatniej chwili. „Ogarnęliśmy” nie jest słowem językowo właściwym, ale w tym przypadku stanowi najwłaściwsze zobrazowanie tego, co działo się podczas kompletowania części jego scenicznej garderoby. Majstersztyk stanowił zwłaszcza obowiązkowo oceniany przez sędziów kapelusz Szczwanego Mąciciela, któremu najpierw odcięliśmy rondo, a następnie zaraz tego pożałowaliśmy. Na szczęście uzyskany w efekcie spontanicznej decyzji groteskowy wygląd jakoś udało się wykorzystać, udając że filcowe loczki sterczące we wszystkich kierunkach były zabiegiem celowym.

Kropkę nad „i” stawiały makijaże, których wykonanie zajmowało nam zawsze kilka godzin. Niestety tworzyły „ciasną” słabo oddychającą błonę na twarzy, obniżając komfort gry i stanowiły spory kłopot w warunkach wysokiej wilgotności i temperatury, a na takie warunki przy jednoczesnej awarii klimatyzacji trafiliśmy w Michigan. Przy okazji, jeśli myślicie, że nasze makijaże od pierwszego etapu konkursu były tak dopracowane, bardzo się mylicie – na regionach Jan wyglądał jak nieudany dalmatyńczyk, a Julia przypominała dziewczynkę z przedszkolnych urodzin, którą dopadła niewprawna dziecięca makijażystka, pragnąca namalować motylka, ale zatrzymała się na plamkach występujących na skrzydełkach.

Tylko Maciek grający kapitana wystąpił w stroju ascetycznym i zupełnie bez makijażu. Zgadujcie, czy tak miało być, czy nie zdążyliśmy wykonać kolejnego pracochłonnego kostiumu. Nigdy Wam się nie przyznamy.

Wszystko związane z przedstawieniem, począwszy od pomysłu na scenariusz i dopracowywanych przed każdym kolejnym etapem scenariuszy, poprzez stroje, rekwizyty i duże elementy scenografii, w miarę możliwości i czasu (którego nie było za wiele) doskonaliliśmy i rozbudowywaliśmy, do tego stopnia uzależniając się od tworzenia kolejnych rzeczy, że gdyby nie zakończenie 40 światowej edycji Odysei Umysłu 26 maja, szylibyśmy, malowali i kleili dalej, bez końca, tak że przedstawienie wraz z wszystkimi doczepionymi do niego potrzebnymi podczas występu klamotami nabrałoby gargantuicznych rozmiarów.

Poniżej wspominkowa lista rzeczy wykonanych w celu realizacji scenariusza Aj, aj Kapitanie!

  • 4 rury do Stompa – dwie białe i dwie czarne
  • 1 fantazyjnie poszarpany żagiel stworzony ze zdobycznego „kawała” czarnego tiulu
  • 1 rura stanowiąca jednocześnie kij od mopa, bosak, a następnie maszt statku
  • biała szydełkową perukę, która w trakcie przedstawienia pełniła najpierw rolę mopa
  • 1 czarna szydełkowa peruka, nazywana przez nas pieszczotliwie „Predatorem”
  • 1 „błazeńska” peruka noszona przez Dzisia, z dodatkowym barokowym warkoczem
  • 1 gorset obszyty żołędziowymi czapeczkami
  • 1 barokowa tunika z szydełkowymi i tiulowymi zdobieniami
  • bulaje na stroju Julii wypełnione witrażami
  • spodnie i bluzka T z „ukwiałami leszczynowymi”
  • 1 kapelusz Szczwanego Mąciciela
  • epolety Szczwanego Mąciciela
  • złote buty Szczwanego Mąciciela
  • 1 koło ratunkowe będące jednocześnie sterem okrętu i olbrzymim rondem kapelusza
  • 3 latarenki (jedna oświetlająca dziób statku oraz dwie zawieszone na rufie, czyli organach
  • 1 dużą latarnię wykonaną z ponad tysiąca kartonowych rurek z witrażową kopułą z wikolu i barwników, po wymieszaniu i zastygnięciu użytych w formie okienek w najwyższej części latarni
  • mapę pozwalającą skutecznie uniknąć dopłynięcia na ląd
  • kartonowego morsa malowanego przez Julkę
  • burtę skręconą i sklejoną ze śmieci
  • cajon, który po spełnieniu funkcji taboretu, a następnie instrumentu muzycznego stawał się podstawą, w której mocowaliśmy maszt
  • Organy! Wykonane ze sklejki, z klawiaturą z ….. patyczków laryngologicznych, oczywiście ozdobione techniką pozwalającą upodobnić się im pod względem stylu do pozostałych dekoracji
  • oraz kilka innych rekwizytów, których zapomnieliśmy wymienić

Jeśli myślicie, że można TO wszystko wykonać szybko, bardzo się mylicie.

I choć podczas wielogodzinnych spotkań nie raz mieliśmy problem, aby dojść do porozumienia i zmobilizować się do wytężonej pracy, udało nam się stworzyć niepowtarzalny efekt, który został nagrodzony na każdym etapie konkursu. W eliminacjach regionalnych zajęliśmy II miejsce, w finale ogólnopolskim miejsce I, z towarzyszącą nagrodą Ranatra Fusca, która wprawiła nas w euforię, a na etapie międzynarodowym konkursu IV miejsce  spośród ponad 50 drużyn.

Zapraszamy zatem do niezwykłej wspominkowej podróży, która trwała ponad pół roku i rozpoczęła się na II piętrze naszej szkoły, w zabytkowej auli, a skończyła na gdańskim lotnisku, na którym przywitali nas Rodzice.

Wybraliśmy problem 5: Spory o pozory, czyli:

„Drużyna przygotuje i przedstawi humorystyczny spektakl, opowiadający o oryginalnej postaci Szczwanego Mąciciela, który zamierzając uzyskać nad czymś kontrolę – rozmyślnie stara się jakieś dwie grupy poróżnić i podjudzić do kłótni. Dwukrotnie zabieg ten powiedzie się, jednak za trzecim razem grupy zorientują się o tym, że są manipulowane i pojąwszy ten fakt przekonają innych, że ich kłótnie są bezsensowne, a zamiast wierzyć mącicielowi, lepiej jest słuchać się nawzajem.”

Pomysł na scenariusz

Przypomnienie, jaki był pomysł na scenariusz znajdziecie tutaj.

Budowanie

Część scenografii, rekwizytów i kostiumów tworzyliśmy w domu, ale bardzo dużo czasu spędziliśmy wieczorami i podczas weekendów w auli szkoły. To magiczna przestrzeń, tu pracuje się najlepiej. Nie ma też lepszego miejsca na próby sceniczne.

Eliminacje regionalne 10.03.2019

Najmniejsza scena w naszym życiu – bliskie spotkanie z sufitem nastąpiło kilka razy podczas przedstawienia. Nie powinniśmy jedna narzekać, niektóre drużyny miały problem z przeciśnięciem się przez światło drzwi, sędziowie czekali aż drużyny uporają się z rozmontowaniem części scenografii, która musiała zostać „odchudzona”, a następnie skręcali ją ponownie bezpośrednio na scenie.

Oj, działo się.

Podczas występu spotkała nas bardzo nieprzyjemna niespodzianka. Filip nierozważnie włożył do kieszeni telefon służący do włączania ścieżki dźwiękowej i przełączania kolejnych utworów. Efekt był wstrząsający. W połowie przedstawienia dźwięk umilkł i zapadła krępująca cisza, podczas której wiliśmy się na scenie, wyglądając dziwacznie i groteskowo. Okazało się, że nasz uzdolniony Filip nieświadomie wyłączył tylną częścią ciała muzykę, a włączył… przeglądarkę internetową. Nic więc dziwnego, że nic nie zagrało.

Jakim cudem, mimo tej wpadki, uzyskaliśmy drugie miejsce, do dziś nie wiemy…

Próba generalna przed Finałami Ogólnopolskimi

Finały Ogólnopolskie 31.03-01.042019

„Morza szum, ptaków śpiew. Złota plaża pośród drzew… Ranatra Fusca dla drużyny, która przygotowała przedstawienie utrzymane w morskich klimatach. Na 8 minut staliśmy się pasażerami niezwykłego statku szaleństwa”.

Takie słowa wypowiedziane podczas gali rozdania nagród rekompensują wszelkie trudy podczas sześciu miesięcy pracy nad spektaklem. Nie słyszymy, co mówią o nas dalej, pędzimy na scenę w totalnej euforii odebrać jedną z najpiękniejszych nagród Odysei Umysłu. Dla nas jeszcze ważniejszą, bo przyznaną nie za konkretną namacalną rzecz wykonaną przez jednego członka drużyny, ale za niezwykłą spójność uzyskaną podczas prezentacji rozwiązania długoterminowego. Ranatra za całokształt przedstawienia to wyjątkowe wyróżnienie.

Wywiad dla Radia Gdańsk 04.04.2019

Niedługo po naszym sukcesie przyjechała do szkoły reporterka Radia Gdańsk, pni Patrycja Oryl. Z przyjemnością udzieliliśmy wywiadu. 

Chicago 21.05.2019

Przed zaatakowaniem sceny w Michigan postanowiliśmy zahaczyć o Chicago. Jeden dzień wystarczył, żeby „obiec” miasto. Nie starczyło na ani czasu ani budżetu, żeby odwiedzić muzea i teatry, ale i tak byliśmy zachwyceni, mogąc podejrzeć architekturę miejską z zewnątrz.

Michigan State University – gala otwarcia

Do Michigan docieramy bez większych problemów, no… może pominąwszy drogę od autobusu do campusu. Odpadły nam kółka od kilku walizek i wybraliśmy najdłuższą trasę z możliwych. Szybko poszukaliśmy stołówki, żeby zregenerować siły i przygotowaliśmy się do ceremonii otwarcia.

Przygotowania do występu i próby

Zanim nasza skrzynia z drogocenną scenografią trafiła do rejonu przygotowań musieliśmy się nieźle nabiedzić, żeby odebrać ją z głównego magazynu. Bez pomocy Briana Rickman, męża trenerki naszej drużyny kumpelskiej mielibyśmy duży problem z transportem scenografii na dużą odległość – campus jest olbrzymi, a magazyn leży na przeciwległym krańcu budynku, w którym mają miejsce występy drużyn. Brian pomaga nam otworzyć skrzynię i załadować jej zawartość do przyczepy. Następnie pomaga wypakować wszystko po dotarciu na miejsce. Od razu odwijamy folię bąbelkową i sprawdzamy, czy rekwizyty nie uległy uszkodzeniom, a misternie zlutowane kable w organach nie porozrywały się od wstrząsów. Cud – wszystko wygląda i działa prawie dobrze!

Obok nas drużyny z całego świata rozstawiają swoją scenografię. Niektóre jej elementy wyglądają naprawdę spektakularnie. W porównaniu z nimi nie mamy się na szczęście czego wstydzić.

Próby przeprowadzamy przy… śmietnikach. Tam znajdujemy najwięcej spokoju i miejsca. Do dnia występu zostaje coraz mniej czasu i zastanawiamy się, czy zdążymy ze wszystkim, co zaplanowaliśmy.

Występ 25.05.2019

Jesteśmy bardzo zmęczeni. Jednak najbardziej przeraża nas temperatura. W budynku zepsuła się klimatyzacja i mamy około 40 stopni. Zgroza. Boimy się makijaże i kondycję sędziów, którzy spływają potem od samego rana w sali występów. Niestety nasze obawy znajdą potwierdzenie w punktacji, nasze super śmieszne przedstawienie otrzymało mniej niż połowę punktów za humor – co się stało?!

Aj, aj, Kapitanie! (Finały światowe)

"Aj, aj, Kapitanie!" Występ ROAR Theatre V LO na finałach światowych Odysei Umysłu w Michigan (maj 2019)

Opublikowany przez ROAR Niedziela, 15 września 2019

Los Angeles

Najpierw spełniamy marzenie Julki i Natalii – lecimy do Los Angeles. Nie mamy zbyt wiele czasu na zwiedzania, dlatego staramy się obejrzeć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Ruszamy na miasto jak najwcześniej, wracamy, mocno zmęczeni, już po zachodzie słońca, który oglądamy z widokiem na wzgórza Beverly Hills ze słynnym napisem Hollywood.

Nowy Orlean 

Następnie spełniamy marzenie Mai i Filipa i udajemy się do miasta aligatorów.

 

Nowy Jork 31 V – 01 VI

Na koniec spełniamy marzenie wszystkich członków drużyny i przemieszczamy się do Nowego Jorku. To ostatnie miasto na liście miejsc, które planowaliśmy odwiedzić.

Tą relacją żegnamy się z naszymi sympatykami. Po trzyletniej cudownej przygodzie z Odyseją Umysłu przyszedł czas na odpoczynek i zaangażowanie w inne ciekawe projekty. Dziękujemy wszystkim za motywację, podglądanie naszych działań i wyrozumiałość. ROAR Theatre kończy swoją działalność, a jego członkowie i trener są szczęśliwi, że mogli wziąć udział we wszystkich niezwykłych chwilach, jakie były naszym udziałem.

Nie znaczy to oczywiście, że Odyseja Umysłu zniknie z V LO – czas na małe zmiany i utworzenie nowego „Piątkowego” teatru, który będzie reprezentować naszą szkołę i rozwijać Wasze pasje. Będziemy za Was trzymać kciuki. Bawcie się dobrze i bądźcie wytrwali, cierpliwi i kreatywni. Powodzenia!

Szczególne podziękowania kierują trzy drużyny i trener ROAR do Dyrekcji V LO – bez dwóch głównodowodzących, który były dla nas przez te lata sterem i okrętem, nie mielibyśmy się gdzie się podziać. Dziękujemy za odwagę i zaufanie, jakim nas obdarzyły pani dyrektor Joanna Piszczek i pani dyrektor Joanna Szymczak-Kolarz. Mamy nadzieję, że tego zaufania nie zawiedliśmy, a odwagi nie zabraknie na kolejne lata Odysei Umysłu, która zawłaszcza przestrzeń czasem w sposób nazbyt kreatywny i niekoniecznie uporządkowany. To między innymi dzięki temu cichemu wsparciu i wspaniałej atmosferze panującej w szkole, przez ostatnie kilka lat udało nam się zdobić imponującą kolekcję pucharów laureata.

Trzymamy cztery puchary za zdobycie I miejsca w Polsce z czterech ostatnich lat udziału V LO w programie Odyseja Umysłu (od roku 2016, kiedy trenerką była Sara Warzyńska do roku 2019, kiedy przy 3 lata trenerką była Dorota Drzewińska-Bandzmer. Dwa pozostałe puchary otrzymaliśmy za zdobycie nagrody Ranatra Fusca w Polsce w 2019 roku oraz za zdobycie III miejsca na świecie w 2018 roku). To imponująca kolekcja, która bardzo nas cieszy i jest naszą szkolną dumą.

Żegnamy się, dziękując też ponownie wszystkim Sponsorom Odysei Umysłu V LO w latach 2017-2019. Bez Was nie byłoby naszej przygody, a nasza motywacja i zapał do kreatywnej pracy na pewno nie byłyby tak wielkie.

 

Dorota Bandzmer

https://biblioteka.wkl.pl/wp-content/uploads/2016/01/IMG2401-e1452627292338.jpg